czyli eksperymenty z Noro.
Już ostatni post z tej serii, włóczki Noro co prawda jeszcze trochę mam, ale musi poczekać na kolejne inspiracje.
Włóczka ciągle ta sama, co w ostatnich postach,
japońskie Noro King, i jak dobrze, że mamy interet!
Na etykiecie same literki w obcym alfabecie, właściwie to wygląda nawet, że nie literki a sylaby lub całe słowa.
Tak czy siak, ani przeczytać, ani się domyśleć, ani nawet przekopiować do wyszukiwarki.
Pełna niemoc lingwistyczna.
I właśnie w takich trudnych przypadkach ravelry przychodzi z pomocą!
Wystarczy wejść w zakładkę Yarns (włóczki), wpisać Noro i już można z obrazków poznać, który to rodzaj, kliknąć i dowiedzieć się, że jest już discontinued, czyli przestali ją produkować, poznać skład, numery kolorów i nawet zobaczyć, jak wygląda w dzianinie.
Sprawdziłam sobie to wszystko.
Skład to 33% mikrofibra, 23% jedwab, 23% moher z kozy i 20% wełna.
Ta koza to w wolnym tłumaczeniu oczywiście, pewnie jakoś ciekawiej to się fachowo nazywa.
Pierwszy szal, ten który do tego momentu oglądacie na zdjęciach, zrobiłam bez żadnego mieszania kolorów.
Wzięłam po prostu motek i zaczęłam go przerabiać, potem dodałam drugi z tego samego numeru, w dodatku wcale nie dbając o to, jaki kolor się skończył, a jaki zaczyna.
Połączyłam i już.
Wyszło całkiem fajnie, tego połączenia zupełnie nie widać.
Drugi szal, ten poniżej, jest zrobiony z pozostałości.
Od razu można poznać po tle, pierwszy pozuje na tle czyjegoś garażu, a drugi w ogródku u kuzyna. Mojego kuzyna oczywiście, tak prostuję tylko dla ścisłości, gramatyka języka polskiego była zawsze wśród moich ulubionych lekcji w podstawówce!
Kolor główny jest ten sam co w pierwszym szalu, tym garażowym, ale ma wmieszane pozostałości po jeszcze innym Noro, chronologicznie pierwszym – dla ciekawych TUTAJ link.
Ani jednej włóczki, ani drugiej nie wystarczyłoby na coś samodzielnego.
Trochę miałam wątpliwości, co z takiego mieszania wyjdzie, te kolory w motkach są mocno mylące, i w dodatku takie intensywne.
Zresztą zawsze mam wątpliwości, gdy zaczynam cokolwiek z Noro.
Wydaje mi się, że nie ma mowy, żeby te wszystkie kolory rodem z pudełka chińskich kredek woskowych z mojego dzieciństwa jakoś ze sobą zagrały.
A potem się okazuje, że ten cały zamęt myślowo-emocjonalny jest zupełnie niepotrzebny.
Już w robótce przejścia kolorów wywołują całkiem miłe wrażenie, a w dodatku wymuszają dzierganie ekspresowe.
Na zasadzie, że jeszcze dojadę do granatu,
a potem jeszcze tylko do tej wściekłej zieleni, bo muszę zobaczyć to przejście,
a potem już na pewno odłożę, tylko jeszcze ten róż fuksjowy napocznę.
Albo kanarkowy żółty.
Tak się jakby samo robi, i całkiem szybko okazuje się, że włóczka się kończy.
Udzierg zaś prezentuje się intrygująco – z każdej strony inny kolor i do wszystkiego pasuje!
Ciągle mnie zastanawia, na czym ten myk polega …
Pozdrawiam gorąco i słodko, lipy tak pachną, że aż odurzająco!
PS. Wszystkie moje wzory można zobaczyć na RAVELRY lub na blogu w poście zbiorczym TUTAJ.
Ravelry jest stroną sprzedażową i tam kupuje się automatycznie, a jeśli ktoś woli ominąć międzynarodowe transakcje i preferuje tradycyjny przelew na konto w złotówkach, wtedy zapraszam do kontaktu ze mną (y.mleczyk@gmail.com)