To taka robocza nazwa chusty, która nigdy nie doczekała się publikacji. Blue z racji koloru, a falbanka miała być głównym elementem dekoracyjnym.
Wszystko w czasie przeszłym, wzór już w fazie zapisywania okazał się niedopracowany o tyle, że nic sensownego z niego nie udało się zrobić.
Choć chusta sama w sobie jest całkiem fajna!
Zrobiłam ją z takiej śmiesznej włóczki bułgarskiej, Harce. Kupionej w ramach eksperymentu, bo z jednej strony 100% wełna, z drugiej bardzo wyraziste i atrakcyjne kolorki, a z trzeciej zaskakująco niska cena.
Nabyłam więc kilka motków niebieskiego na chustę i jeszcze w ramach chciwości – po jednym kłębku z każdego pozostałego koloru.
Oczywiście okazało się, że ta niska cena to swój powód miała.
Włóczka dość szorstka, nie bardzo skręcona, taki surowy materiał bardzo ładnie pofarbowany.
Mnie drapanie nie przeszkadza, nawet czasami lubię, więc przerabiam te pojedyncze motki na czapki, i tutaj dużą zaletą jest, że do wszystkiego pasują.
Czapki pokazywałam już jakiś czas temu, a teraz jeszcze do kompletu z chustą się załapały.
Trudna prawda o tej włóczce jest też taka, że jest bardzo fotogeniczna.
A co to znaczy, to każdy wie.
To takie miłe określenie na wszystko to, co na zdjęciach wygląda lepiej niż w rzeczywistości.
I jak tak sobie teraz dokładniej patrzę na tę chustę, to wydaje mi się, że pomysł z paskami jest zupełnie niezły, tak samo z falbanką, choć powinna być nieco inna.
Trzeba jeszcze porządnie dopracować przejście pomiędzy i może coś z tej koncepcji wykiełkuje i ruszy do przodu.
A jeżeli nie, to widać nie jest na tyle dobra, żeby się utrzymać.
Taka dzisiaj jestem nieco niekonkretna i niezdecydowana co do tematu posta. Niby Blue Falbanka, ale jakoś tak niewiele mam o niej do powiedzenia.
Możliwe, że to wynika z moich wczorajszych burzliwych przejść porannych, wstrząsnęło mną i jeszcze się w środku lekko kotłuje.
Pisałam w ostatnim poście, że kupiłam kurtkę, w dodatku wbrew pani ekspedientce, która dokładała wszystkich sił, żeby mnie do zakupu zniechęcić.
Kurtka sprawdza się rewelacyjnie, i właśnie wczoraj rano zaliczyła pierwszy chrzest bojowy. Niestety, ze mną w środku…
A było tak:
Wstęp (niedziela):
Po pierwsze – cały dzień trąbili w radiu, że ostrzegają przed gołoledzią, że będzie bardzo ślisko i żeby uważać. Niby słyszałam, ale czy to się człowiek czymś takim przejmuje?
Po drugie – od poniedziałku roraty, nastawiłam budzik na 5:20 i poszłam wcześnie spać.
Rozwinięcie (poniedziałek):
Obudziłam się wyspana, ale skoro budzik nie budzi, to nakazałam sobie spać dalej.
Po raz drugi obudziłam się wyspana, ale skoro komórka dalej nie budzi, to jeszcze sobie przysnęłam.
Po raz trzeci obudziłam się wyspana i już lekko zirytowana na ten budzik sprawdziłam godzinę.
5:49
A z ekranu uśmiecha się do mnie nastawiony budzik, któremu nie przycisnęłam, że gotowe.
W mgnieniu oka (ulubione określenie pana Sienkiewicza) wbiłam się w te wszystkie zimowe warstwy odzieży, pospiesznie umyłam zęby i biegiem do roweru.
Włączyłam światełka, odpięłam kłódki, założyłam beretkę na siedzenie.
(beretka w ramach, żeby nie siadać na zimnym, żeby wilka nie dostać 🙂 )
I w drogę.
Nawet przyjemnie takiego przyspieszenia dostać, człowiek od razu czuje się młodszy. Atmosfera przy tym przyjemna, cisza na osiedlu, mrok otula ziemię, tak jakoś miło mi się na duszy zrobiło i przycisnęłam pedały, bo czas gonił.
Miło było nadal.
Do pierwszego zakrętu.
Nie wiadomo jakim sposobem jakoś się wszystko poprzestawiało.
Horyzont podjechał do góry, ja zmieniłam pozycję pionową na poziomą, rower stracił bagażnik i jakoś mokro i zimno mi się zrobiło w lewą nogę.
Przejechaliśmy po gołoledzi jakiś metr, najpierw rower a za nim ja, i nas zastopowało.
Lekko oszołomiona oszacowałam straty, a raczej ich brak.
Ręce całe, nogi całe, rower cały.
Spodnie całe, kurtka tyle co się da wymacać, też cała.
Bagażnik dał się bez problemu przymocować na swoje miejsce.
Beretka nadal tkwi na siodełku, światła się świecą.
Świadków glebnięcia dojrzałej facetki z roweru na bruk – brak!
Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby jechać dalej.
Powoli i dostojnie, żadnych energiczniejszych ruchów więcej!
Prawie się nie spóźniłam.
Zakończenie:
Całe dopołudnie przeżyłam w euforii, że żyję, chodzę i wszystko mi działa.
Po południu wstrząśnięty organizm zaczął o sobie dawać znać.
Wieczorem było już całkiem mało przyjemnie.
A dzisiaj też nie jest najmilej, choć już zdecydowanie lepiej.
A wracając do Blue Falbanki.
Nic ciekawego nie potrafię dzisiaj o niej napisać.
Chusta jak chusta.
Nic specjalnego.
Nic interesującego.
Tak sobie jest, i to właściwie wszystko.
Pozdrawiam bardzo serdecznie, uważajcie na trudne warunki drogowe!!! Bardziej niż ja!!!
PS. Wszystkie moje wzory można zobaczyć na RAVELRY lub na blogu w poście zbiorczym TUTAJ.
Ravelry jest stroną sprzedażową i tam kupuje się automatycznie, a jeśli ktoś woli ominąć międzynarodowe transakcje i preferuje tradycyjny przelew na konto w złotówkach, wtedy zapraszam do kontaktu ze mną (y.mleczyk@gmail.com)