Dzisiejszy post ma długą historię.
Chusta powstała w jesieni, i tak – to jest kolejna Dobroszka!
Zdjęcia powstały zaraz po zrobieniu chusty, w pełni jesiennego sezonu.
Niestety, przy robieniu zdjęć przydarzyły mi się takie okropieństwa, że nawet myślą nie chciałam do tego wracać. A co dopiero pisać!
Dziś już wspomnienia nieco straciły na wyrazistości, i chyba nadszedł moment, kiedy jestem w stanie opowiedzieć Wam o tej Dobroszce bez wewnętrznego drżenia.
Najpierw był motek.
Od Zakręconych Motków, kolor numer B90 czyli fuksja, róż, niebieski, ciemnoniebieski.
Przemawiał do mnie zwłaszcza ten ciemnoniebieski, ale tak bez słów mówił.
To znaczy mówił i mówił, ale nie chciał powiedzieć, co mówi.
Wreszcie postanowiłam machnąć Dobroszkę.
Jeszcze jedną z tych grubszych, w 9 nitek, żeby się szybko robiło i żeby współgrała z pogłębiającą się jesienią (poprzednia gruba Dobroszka jest TUTAJ).
I machnęłam.
Rzeczywiście poszło szybko, a nawet bardzo szybko, bo weekend z niewielkim dodatkiem poniedziałku.
Nie blokowałam, bo co tu blokować?
Gruba wersja ma być mięsista i grzejąca, nie ma jej co naciągać.
Zachwycona tak tempem pracy jak i efektem końcowym pojechałam od razu do lasu, żeby do kompletu dodać jeszcze fotki na tle przyrody.
Zaparkowałam pod słupem z tablicami, które właściwie wyrażają tę samą treść tylko różnymi słowami:
poligon wojskowy,
wstęp wzbroniony,
droga czołgowa.
Zawsze tam parkuję, nie tylko ja zresztą, bo wielu innych zagorzałych grzybiarzy też.
Służby leśne traktują to z przymrużeniem oka i dbają tylko, żeby nie zastawiać wjazdu czołgom i armatom. Oraz z dobroci serca podpowiadają, gdzie najlepsze grzyby.
(i prawdę mówiąc ani czołgu, ani armaty na oczy nie widziałam tam jeszcze, choć czasami strzelają, aż ziemia dudni!)
Zaraz na wstępie, korzystając z rozłożystego dębu, jeszcze dość zielonego, strzeliłam kilka ujęć na białej pani.
Ale że przy okazji chciałam też się nieco rozejrzeć za grzybami, to po paru minutach biała pani wróciła na swoje stałe miejsce w bagażniku, a ja ruszyłam w las. Dobroszka w jednej torbie, aparat w kieszeni, nóż do grzybów w drugiej torbie. A na głowie, jak na wytrawną grzybiarkę przystało, biały kapelusik ?
Idę sobie żwirówką, idę, idę, idę.
Rozglądam się na boki w poszukiwaniu odpowiedniej gałęzi do rozwieszenia Dobroszki.
I wszystko fajnie, gdyby nie to, że czasami coś mi koło nosa lata i przeszkadza.
Macham ręką, odganiam to coś i skupiam się na wyznaczonym celu.
Gałąź namierzyłam, Dobroszkę rozwiesiłam, zdjęcie wyszło całkiem w porządku.
(To jest pierwsze zdjęcie w tym poście, tytułowe, kolejne zdjęcia są w porządku chronologicznym, informacja zazwyczaj nieistotna, ale w tym przypadku może się przydać).
Czuję cały czas, że coś dookoła mnie lata i próbuje atakować.
Macham rękami, klepię się po karku, drapię za uszami i po czole.
I raźno maszeruję dalej.
Momentami to coś jakby odpuszcza, ale co próbuję zejść ze ścieżki, w którą przeistoczyła się żwirówka, to robi się gorzej – atakuje gadzina ze wzmożoną intensywnością.
Myślę sobie, że trudno, grzybów może nie będzie, ale zdjęcia zrobię.
I dziarsko zmierzam w kierunku wycinki drzew.
Widziałam tam ostatnim razem takie fajne stosy pościnanych gałęzi, i na nie właśnie się zasadzam.
Jednocześnie czuję coraz wyraźniej, że coś mi łazi po karku.
Poklepuję się to mocniej, to słabiej, ale wrażenie nie ustępuje, więc zaczynam się podejrzewać o jakieś omamy.
Zwłaszcza, że pod ręką nic nie wyczuwam.
I nagle czuję, że za uchem coś mnie ewidentnie zaczyna podgryzać.
No czuję jak się we mnie wżera!
Klepię się i drapię, i nic. Ani nie ustępuje poczucie bycia nadgryzaną, ani nie wyczuwam niczego pod palcami.
W końcu ściągam z głowy biały kapelutek…
A po nim!!!
łażą sobie!!!
duże ilości takich małych, czarnych i skrzydlatych!!!
Lekko poirytowana przetrzepałam porządnie kapelutek o stojący akurat na skrzyżowaniu ścieżek słupek i uspokojona w kwestii robactwa nasadziłam nakrycie na głowę.
Zajęłam się zdjęciami na kupie gałęzi.
Normalnie takie układanie chusty do zdjęć absorbuje mnie dość dokładnie.
Tym razem tak nie było.
Zdecydowanie poczułam, że znów mi coś łazi za uchem.
Zaraz potem za drugim.
I prawie równocześnie po szyi.
Zirytowana poklepałam się tu i tam, podrapałam, nic nie wyczułam pod ręką, przekonałam sama siebie, że mam zwidy i strzeliłam kolejne ujęcie.
A potem coś mnie tknęło.
Przypomniały mi się liczne posty na grupach grzybiarskich.
Strzyżak jeleni!
Zerwałam z głowy kapelutek i zajrzałam do środka.
Nic.
Pusto.
Odchyliłam szew.
I zamarłam ze zgrozy i wstrętu!!!
Dosłownie sparaliżowało mnie!
Wzdłuż wszystkich szwów,
pod każdym zagięciem materiału,
swobodnie i bez poczucia zagrożenia
łaziły sobie te obrzydliwe małe, czarne ze skrzydłami.
Na myśl, że równie beztrosko łażą sobie w te i we wte po mnie ogarnęła mnie potężna panika.
Błyskawicznym ruchem zwinęłam Dobroszkę, wepchnęłam do torby i zajęłam się walką z żywiołem.
Żywioł okazał się mieć dziwnie twarde życie,
zupełnie nie chciał dać się pozabijać …
Straciwszy serce do lasu i jego uroków wracałam energicznie żwirówką, wydłubywałam obrzydlistwa z zakamarków kapelutka i rozrzucałam na boki.
O tym, ile ich łazi po mnie starałam się nie myśleć, choć momentami trudno mi było zapanować nad pełnym opanowaniem, bo cały organizm wzdrygał mi się ze wstrętu.
Minęło kilka dni.
Dobroszka spędziła ten czas na kwarantannie, totalnie odizolowana od świata.
Postanowiłam mimo wszystko dokończyć sesję, ale tym razem w warunkach odmiennych:
miasto,
mury,
cywilizacja.
Upatrzyłam sobie murek, ustawiłam białą panią i zabrałam za robotę dumna z siebie, że nie poddałam się i nie dałam pokonać odczuciom niechęci i obrzydzenia.
I wszystko szło idealnie dobrze do momentu gdy przestawiając białą panią na miejsce, gdzie było ładniejsze słońce zupełnie niespodziewanie wpadłam nogą po kolano w jakąś dziurę zakamuflowaną opadłymi liśćmi.
Wyobraźnia momentalnie podsunęła mi obraz milionów małych robali, które w tej dziurze znalazły sobie wygodne mieszkanie, ale właśnie je porzucają na korzyść mojej nogawki.
W panice wyszarpnęłam nogę,
otrzepałam na ile się dało dokładnie,
złapałam Dobroszkę i białą panią,
zapakowałam je do bagażnika
i postanowiłam przeczekać temat.
Aż wszystkie robale trafi szlag!!!
Bo jeśli sprawy będą szły ustalonym do tej pory tokiem, to jeszcze przez przypadek szlag trafi mnie.
Ostatnie mrozy sprawiły, że trochę łaskawiej spojrzałam na temat Dobroszki.
Zdjęć nowych już nie robiłam,
jakoś straciłam do nich serce.
Pokazuję te, których powstanie opisałam powyżej.
I kończę, bo właśnie sobie uświadamiam, że coraz częściej się tu i tam drapię i poklepuję.
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!!!
Jest w pdf i podane są w nim wszystkie potrzebne informacje oraz opis słowny oczko po oczku. Jest to prosty wzór, idealny na pierwszą chustę ażurową.
Ravelry jest stroną sprzedażową i tam kupuje się automatycznie, a jeśli ktoś woli ominąć międzynarodowe transakcje i preferuje tradycyjny przelew na konto w złotówkach, wtedy zapraszam do kontaktu ze mną (y.mleczyk@gmail.com)