Poszukałam, poczytałam, nabyłam farbki i postanowiłam spróbować szczęścia.
Rezultat wyszedł średni, to znaczy obiektywnie zupełnie ładny, ale za to nie mający wiele wspólnego z tym, co próbowałam osiągnąć. Heh.
Farbowałam metodą łyżki, tacy i sitka na parze – szczegóły tutaj. Metoda jest bardzo dobra, łatwa, dość szybka i niekłopotliwa.
Najpierw dla sprawdzenia, co to w ogóle będzie, pomalowałam taki niewielki kawałek prawdziwej owczej wełny z prawdziwych owiec, które dawno temu luzem spacerowały po obejściu mojego kuzyna. Kolory miałam zielono – niebiesko – żółte, i jak widać, do pewnego stopnia udało się.
Zachęcona sukcesem wzięłam się za większy motek, i tutaj niestety zabrakło mi pomyślunku. Wlewałam te kolory łyżką, jeden za drugim, dolewałam, wsiąkały bardzo ładnie tylko …
po pierwsze od spodu zrobiła się wielka kałuża w kolorze pośrednim, a po drugie, zupełnie nie przyszło mi do głowy, że niebieski z żółtym dadzą zielony. I tak sobie tworzyłam melanż kolorystyczny, który bez mojego udziału przemieniał się w dość jednolitą zieleń.
Cóż, jestem już o niebo mądrzejsza, i następny raz będzie bardziej zbliżony do oczekiwanego rezultatu. A przynajmniej tak mi się wydaje :)))
Witam gorąco nowe obserwatorki, pozdrawiam wszystkich wakacyjnie 🙂