Wreszcie udało mi się skończyć Szaraka. Wreszcie … bo zaczęłam w listopadzie.
Zrobiłam właściwie całość,
zmierzyłam,
sprułam wszystko,
zaczęłam inaczej, zrobiłam trochę,
sprułam to trochę,
zaczęłam jeszcze inaczej,
zrobiłam połowę i straciłam do niego serce,
odczekałam,
prawie skończyłam,
zniechęciło mnie znowu,
zebrałam się w sobie i skończyłam.
Co prawda minęło parę miesięcy oraz przyszła wiosna, która nie sprzyja noszeniu wełny, ale i tak jestem zadowolona, że w końcu się udało sfinalizować ten projekt i nareszcie jestem wolna.
Pomysł mój własny, jak zresztą wszystkie swetry, które robię dla siebie. Wymyślałam stopniowo, najpierw ściągacz, że ma być taki nie do końca równy, no i rzeczywiście wyszły jakby malutkie frędzelki.
Potem się okazało, że jakby ciut ciasnawo leży (może też przytyłam przez zimę co nieco … ), więc dołożyłam warkoczyki po bokach. W jednym miejscu się trochę machnęłam w kierunku, kto spostrzegawczy, od razu zobaczy, w którym. Ale jakoś mi ten zawijasek nie przeszkadza.
Potem dekolt, zupełnie nie miałam na początku pomysłu, zrobiłam w końcu taki, żeby był dobry i na zimno, i na ciepło. Dodatkowo mam w planie w przyszłą mroźną zimę jeszcze omotywać się chustami, bo kolor swetra neutralny i każda będzie pasowała.
Dane techniczne: włóczka Pure Merino Yarn Art, zużyłam ok 430g, druty nr 3 i 3,5.
Witam nowe obserwatorki, pozdrawiam wszystkich gorąco i życzę owocnego Wielkiego Tygodnia :)))